Converse i Dr. Martens - kto z nas nigdy nie słyszał tych nazw?
Choć od samego początku grupy docelowe tych producentów były zupełnie różne, marki te łączy pewna wspólna cecha - ich droga do mainstreamowej mody była długa i kręta.
Klaus Märtens był lekarzem Wehrmachtu. W roku 1945, w czasie pobytu na nartach, Märtens doznał kontuzji kostki. Uznał, że jego buty były zbyt niewygodne przy urazie i zaprojektował ulepszenia do nich w postaci podeszew z poduszką powietrzną oraz miękkiej skóry. W 1959 patent wykupili Brytyjczycy z R. Griggs Group Ltd, rok później powstał kultowy model 1460. Tak właśnie rozpoczęła się legenda butów z żółtym obszyciem podeszwy.
Na początku martensy popularne były głównie wśród policjantów i robotników, jednak już w latach 70. rozpowszechniły się wśród angielskich skinheadów, a pod koniec lat 80. wśród punkowców i, w mniejszym stopniu, innych subkultur.
Do tej pory model ten jest bardzo często wybierany przez artystów rockowych, jednak od ponad 20 lat zyskuje popularność wśród zwykłych ludzi, częściowo jest to niewątpliwie zasługa niezliczonych wersji kolorystycznych.
O ile do converse'ów wszyscy zdążyli przywyknąć, o tyle z martensami sprawa ma się gorzej. Osoba spoza kręgu subkultur może w naszym kraju narazić się na szyderstwa ze strony chociażby konserwatywnych metalowców. Wciąż uważają oni, że takie buty wyraźnie wskazują na przynależność do subkultury i osoba spoza niej nie jest "godna" ich noszenia. Przykłady z całego świata jednoznacznie wskazują jednak, że nie jest to zgodne z prawdą, a w martensach można po prostu dobrze wyglądać.
PS W tym miejscu wypada nam polecić blog naszego znajomego Jacka - Sit and Wonder. Ironiczny, cyniczny, opiniotwórczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz